Nie lubi samotności… Uwielbia zieleń, ogrody, kwiaty, piwonie…
I to chyba jest klucz do tego aby zrozumieć, dlaczego Pan Fredzio zawsze się uśmiecha.
Bardzo bałam się tej rozmowy… DPS – Dom Pomocy Społecznej w głowie odbijają się myśli – przecież tam mieszkają nieszczęśliwi ludzie… jak z nimi rozmawiać… a tu jednak…
Wjeżdżam windą na piętro, przechodzę kilka kroków i w małym pomieszczeniu rzuca się w oczy napis na drzwiach – Fredziu. Pukam… słyszę proszę wejść, otwieram drzwi i wchodzę do malutkiego, ciemnego pokoiku, w którym mieści się tylko łóżko, krzesło, stolik i szafa. Jest dość ciasno, ale przytulnie i to wszystko nagle od razu staje się innym światem, w którym widać uśmiech starszego Pana. Tak wygląda cały dzisiejszy świat Pana Fredzia w Domu Pomocy Społecznej wyczekanym, wymarzonym…
A wszystko zaczęło się od…
wspólnych marzeń o małym pokoiku w DPS, w którym oprócz dachu nad głową, razem z żoną będą mieć stałą opiekę do końca życia.
Pan Fredzio, urodził się 3 stycznia 1943r w małej miejscowości pod Krakowem Szczytniki. Miał ośmioro rodzeństwa, był najstarszy w całym towarzystwie. Jego mama chorowała, więc musiał zajmować się dosłownie wszystkim. Miał ciężkie życie… i podkreśla to za każdym razem podczas naszej rozmowy wspominając rodzinę. Mama nigdy mu nie musiała mówiła co ma robić, zawsze sam wszystko wiedział. Jego rodzeństwo inaczej podchodziło do życia, nie przejmowali się niczym. Siostrze zawsze tłumaczył, żeby cieszyła się życiem, uczył ją wszystkiego, porządków, gotowania, a teraz mu za to dziękuje. Po szkole całą rodziną sadzili, plewili buraki cukrowe, tytoń, które później wozili końmi na sprzedaż, żeby móc zarobić. Dobrze pamięta i z uśmiechem mimo wszystko wspomina lata 50, jak latały samoloty, jak jako dziecko uciekał z kolegami i chował się do stodoły. Pamięta dobrze, jedno zdarzenie … jak z samolotu zrzucili paczkę, więc jak to dzieci byli ciekawi, chcieli zobaczyć co tam jest, ale jak podbiegli bliżej, żeby zobaczyć co to za paczka to zaczęli do nich strzelać ludzie, którzy po nią przyszli. Pamięta także, donosicieli z czasów wojny, jak chodzili po domach i sprawdzali czy nie ukrywają się u nich żydzi, opowiada jak ludzie zatłukli jednego z nich na polu, jak orał.
W pewnym momencie mówi do mnie:
– jeszcze coś pokażę – pamiątka – Książeczka wojskowa… i wspomina…
Czas wojska to dla Pana Fredzio 8 miesięcy w Żywcu, do którego został powołany na Wielkanoc. Na pożegnanie dla kolegów zrobili w domu wielką imprezę. Wstąpił do wojska tzw. roboczego, czyli jako jedyny żywiciel rodziny, był powoływany na krótki okres. Z uśmiechem wspomina jeden moment, jak …
Był na przepustce i podpadł… bo podczas dożynek w Opatkowicach, zerwał się z kolegą na imprezę po której poszedł spać kolegą do wujka. Wracając rankiem zatrzymał go partol do kontroli i donieśli do jednostki, że nie oddał im honoru. Za to otrzymał karę – miesiąc czasu nie dostawał przepustki do domu.
Jak papużki nierozłączki.
W roku 1967 rok wzięli ślub, a w 2012 pochował swoją ukochaną żoną Bronisławą, która czekała, żeby móc się z nim pożegnać zanim odeszła. Na wesele jechali bryczką… widać, że wspomnienia z tego okresu są dla niego bardzo ważne. Niestety nie ma żadnych zdjęć z tego okresu, ponieważ żonie się nie podobały, więc je pewnego dnia potargała. Wspomina z uśmiechem jak żony sąsiad, który z nim pracował namówił go, żeby pojechali do niego na swaty, więc w sobotę po pracy ubrany w garnitur, pojechał poznać nową kobietę, z którą okazało się później, wziął ślub po trzech miesiącach znajomości. Była starsza od niego o 10 lat. Pamięta dokładnie dzień ślubu – lipiec, sobota wzięli ślub cywilny, a w niedzielę kościelny. Była piękna pogoda, niedaleko las… wszyscy dobrze się bawili do samego rana. Opowiada jak po sąsiedzku też było wesele, ale wszyscy i tak do nich przyszli. Cała impreza weselna skończyła się w środę. Było pięknie… i tylko pamięć została. Nikt im nie pomagał, sami wszystkiego się dorobili, sami urządzili sobie całe wesele. Żona jak była panienką, chodziła do szkoły w Łodzi, robiła na maszynach swetry, później pracowała w restauracji Krakowie na Kościuszki, na Salwatorze przy kuchni, a później w kawiarni w Rynku w Hawełce. Opiekował się swoją chorą żoną Bronią zanim odeszła przez 4 lata. To piękna miłość, która przenosi góry! Mimo swojej choroby, mimo bólu pomagał żonie, aby mogła wraz z nim cieszyć się każdą chwilą spędzoną razem. Starali się razem z żoną o to aby móc znaleźć swój kąt w DPS. Piękna kobieta o którą Pan Fredzio zawsze i wszędzie dbał … jak poszła do szpitala na zabieg to z kumplem zrobił jej niespodziankę i wyremontował całe mieszkanie. Za każdym razem podkreśla, że wszyscy go zawsze lubili, a z żoną wszędzie razem chodzili i byli jak papużki nierozłączne. Posiada tylko jedno zdjęcie z dowodu osobistego swojej żony, w wieku 33 lata.
Czas pracy…
Ciężko wspomina czas pracy… Pamięta jak w Poznaniu pracował przez pół roku przy warzywach, spotkał tam ludzi dla których przemoc w rodzinie to była codzienność, nie mógł na to patrzeć, jak biją po twarzy dziewczynkę, którą przygarnęli, więc uciekł stamtąd. Przyjechał do pracy w Krakowie, w Hucie, gdzie pracował 6 miesięcy, a później poszedł na remontówkę – czyli wykańczał mieszkania. Przez cały czas podkreśla jak ciężko pracował i jak to odbiło się na jego zdrowiu, dzięki czemu poszedł na rentę.
Miłość do królików.
Po ślubie mieszkali u żony, a później w Krakowie. Żona hodowała zwięrzęta. Miała piękne króliki, które przy otwartej stodole nie wychodziły z niej, chodziły sobie tylko po stodole, kochała je hodować i zawsze przychodziły do niej.
Choroba, która utrudnia życie.
Zanik mięśni zdiagnozowany został u Pana Fredzia w 72 roku, wtedy pojawiły się pierwsze problemy zdrowotne. Lekarz na komisji dziwił się, że z taką chorobą dał radę pracować. Ciężko było otrzymać rentę stałą, ale po kilku dobrych latach się udało.
DPS – Dom Pełen Szczęścia!
To całkiem dla mnie dziwne, ale Pan Fredzio przez cały czas z uśmiechem podkreśla, że…
Tutaj jest mi dobrze! To widać w jego oczach i czuć od niego bijące szczęście…
Dopłaca sobie do osobnego pokoju. I rozmowa z nim to dla mnie czysta przyjemność!
Jestem już taki, że musi być dobrze i już! Mimo bólu, który najgorszy jest rano jak wstaje po nocy i z pełnym przekonaniem mówi, że nie poddaje się!
Ja odpowiadam..
a Pan Fredzio od razu mi przerywa:
– Jest bardzo dobrze! Żeby tylko gorzej nie było!
Po zakończonej rozmowie wstajemy, Pan Fredzio sycząc z bólu, twarz jego wygina się, skóra staje się blada i patrząc na niego, aż sama czuję ból… jednak dosłownie za chwilkę, tak małą, że nawet skóra nadal nie odzyskała naturalnego koloru, pojawia się z powrotem uśmiech na jego twarzy. Szybko wzrokiem oplatam cały pokój, w którym nie ma nic prywatnego, nic co by mu przypominało dawne czasy… ale jest szczęście, tu i teraz… Wychodząc z pokoju jeszcze rozmawiamy… ten przystojniak z Książeczki Wojskowej… który ze wszystkiego jest zadowolony, teraz wie, że żyję, świat mu się otworzył, bo nie lubi samotności… a tutaj przecież nie jest sam! Idąc nadal rozmawiamy o tym co go najbardziej interesuje – polityka…
Słuchając nagrania z dyktafonu jeszcze wracam do jego wspomnień – pokazał mi dosłownie kilka zdjęcia, wymieniając rodzinę, znajomych, ale zatrzymał się dłużej przy Marku… i wtedy padły słowa – dlaczego do mnie nie przyjeżdżasz… Wspominał także jak dowiedział się o śmierci jednego z braci, który był o pięć lat młodszy, a nikt z rodziny nie dał mu znać. Utrzymuje kontakt telefoniczny z rodziną, przyjeżdża do niego tylko chrześnik żony. Czy jest mu ciężko? … nie mówi o tym, ale na pewno tak, chociaż podkreślał kilka razy, że rozumie, że każdy ma swój świat…
Z nostalgią wspomina – jak był dozorcą, wtedy to cieszyła go zieleń, ogród, kwiaty. Róże, piwonie… które są jego ulubionymi kwiatami. Na pytanie co lubi robić, odpowiada, że bardzo lubi sprzątać, bo lubi porządek i czystość.
To bardzo elegancki Pan, Pan Fredzio – od którego należy się uczyć pozytywnego myślenia, gdzie mimo bólu, mimo problemów, zawsze gości szczery uśmiech na twarzy, którym zaraża innych.
Bo DPS to prawdziwy Dom Pełen Szczęścia!